Jeśli potrzebujecie pokrzepienia i nie macie zbyt cynicznego stosunku do filmowej rzeczywistości, pełnometrażowy debiut Monteverdego powinien spełnić Wasze oczekiwania.
Zbliżają się święta Bożego Narodzenia. To czas, kiedy trochę inaczej patrzymy na świat, łagodniej, z większą tolerancją. Pewnie dlatego dystrybutor zdecydował się właśnie teraz wprowadzić "Bellę" do kin. Film to już stary i przebrzmiały, a do tego straszliwie naiwny, ale w świąteczny nastrój wpasowuje się idealnie.
Bohaterami "Belli" jest dwójka poturbowanych przez los ludzi. Znaleźli się w ślepej uliczce, stali się więźniami własnej egzystencji. I pewnie nic by się już nie zmieniło, gdyby nie ich przypadkowe spotkanie. Odnaleźli w sobie bratnie dusze, a spoglądając na cudze rany, odkryli, że ich własne już się zabliźniły i pora, by zaczęli żyć na nowo.
Brzmi naiwnie, prawda? I rzeczywiście tak jest. "Bella" to nie dramat oparty na faktach (nawet jeśli to i owo zostało z życia pożyczone). Twórcy mieli zupełnie inne ambicje. Zdając sobie sprawę z tego, że codzienność bywa ciężka, postanowili opowiedzieć historię, która tchnęłaby w widzów nadzieję, stworzyli optymistyczną baśń o wychodzeniu z kłopotów i leczeniu traum. I z tego zadania wywiązali się bardzo dobrze. Debiutant Alejandro Gomez Monteverde wie, jak wzruszyć widzów. Natchnął całość bardzo latynoską atmosferą, pełną pasji, żywiołowości, namiętności i rodzinnej bliskości. Postaci może i są wycięte z kukiełkowego przedstawienia, lecz nadano im ciekawe rysy. Dzięki temu są interesujące i bliskie widzom. Jeśli nawet ich tragedie bardziej pasują do telenoweli, to i tak dajemy się ponieść opowieści.
"Bella" nie jest filmem idealnym. Najpoważniejszą wadą jest przesada w warstwie wizualnej. Eduardo Verástegui z brodą przypomina jakiegoś taliba. Momentami naprawdę trudno brać go na poważnie. Ja rozumiem, że twórcom chodziło o skontrastowanie jego śliczniutkiego wizerunku gwiazdy piłkarskiej z późniejszym wizerunkiem osoby zmiażdżonej przez poczucie winy. Można to było osiągnąć subtelniejszymi środkami. Podobnie, zero delikatności i wyczucia jest w scenach pokazujących rodzinę głównego bohatera. Monteverde nie mógł już jaśniej dać do zrozumienia, że kręci propagandę mającą na celu pokazanie pozytywnego wizerunku amerykańskich Latynosów. W Stanach Zjednoczonych to być może ma znaczenie, lecz dla widzów w innych krajach, takich jak Polska, niestety wygląda to sztucznie i redundantnie.
"Bella" jest zatem filmem przeznaczonym głównie dla tych, którzy chcą poczuć trochę naiwnej wiary w dobro istniejące na tym świecie. Jeśli potrzebujecie pokrzepienia i nie macie zbyt cynicznego stosunku do filmowej rzeczywistości, pełnometrażowy debiut Monteverdego powinien spełnić Wasze oczekiwania.
Rocznik '76. Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego na wydziale psychologii, gdzie ukończył specjalizację z zakresu psychoterapii. Z Filmweb.pl związany niemalże od narodzin portalu, początkowo jako... przejdź do profilu